Autor:

2016-02-12, Aktualizacja: 2016-03-29 13:25

Artur Szpilka: Przez 40 sekund byłem w innym świecie

- Moja pewność siebie nie ucierpiała. Cały czas mam szacunek do rywala, z którym boksuję i wciąż wierzę, że jeszcze będę mistrzem świata - mówi Artur Szpilka, który w styczniu w USA został znokautowany przez Deontay,a Wildera.

Karierę bokserską Artur Szpilka rozpoczął przypadkowo. Jako nastolatek często brał udział w bójkach kibiców i po prostu chciał rozprawić się z chłopakiem w koszulce znienawidzonej drużyny. Jedną z jego bójek zauważył trener - Władysław Ćwierz, który namówił go do regularnych treningów. Po sześciu miesiącach Szpilka był już mistrzem Polski w swojej kategorii wiekowej. Popularny "Szpila" szybko podpisał zawodowy kontrakt, choć jego karierę przystopował 18-miesięczny pobyt w więzieniu. W ubiegłym roku bokser przeprowadził się do USA i po ośmiu miesiącach treningów stanął do walki o mistrzostwo świata z Deontayem Wilderem. Został jednak znokautowany, a obrazki leżącego na macie ringu Polaka obiegły wszystkie najważniejsze media.

Jak to jest przeżyć taki nokaut?

Jeśli miałbym to do czegoś porównać, to najbliżej byłoby chyba działanie morfiny przed operacją. Po prostu odpływasz, nie wiesz, co się dzieje i tracisz kontrolę nad własnym ciałem. Nic nie czułem, wyłączyło mi się światło.

Jak długo będziesz odpoczywał od treningów po tak ciężkim nokaucie?

Trener powiedział, że nie chce mnie widzieć przez trzy miesiące. Mam teraz odpocząć, chociaż moim zdaniem ten nokaut nie był wcale taki ciężki. Wiem, jak to wyglądało, ale ja tego tak nie odczułem.

Mimo wszystko na ringu leżałeś długo, a potem zniesiono Cię z ringu.

To prawda, ale ja chciałem wstać. Służby nie pozwoliły mi na to. W Stanach Zjednoczonych takie są jednak przepisy i musiałem cierpliwie czekać.

Straciłeś wtedy na chwilę przytomność?

Przez 40 sekund byłem w innym świecie.

Tym bardziej niektórzy nie mogą uwierzyć, że Twoim zdaniem Deontay Wilder wcale nie bije tak mocno.

Wychodząc z nim do walki, spodziewałem się jakiejś destrukcyjnej siły w każdym ciosie, a tak nie było. Owszem, "złapał mnie czysto na szczękę", ale takie rzeczy zdarzają się w boksie, kiedy nakładają się na siebie dwie siły. Szedłem do przodu i nadziałem się na jego cios, którego nie widziałem.





To był pierwszy taki nokaut w Twoim życiu?

W ringu tak, chociaż zdarzył się też taki przypadek na ulicy, ale nie chcę już do tego wracać. Taki jest boks, ja też tak w przeszłości nokautowałem innych.

Zakładałeś sobie, że po tym, jak zdobędziesz mistrzostwo świata, przylecisz do kraju z trenerem i pokażesz mu Polskę. Co się stało z tym pomysłem?

Na razie mój trener ma zbyt dużo pracy, bo przygotowuje do walk innych zawodników, ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze przyleci do Polski. Trener powiedział mi, że mam dopiero 26 lat i jeszcze zdobędę tytuł mistrza świata. Wtedy przylecimy do Polski i przez kilka tygodni będziemy się bawić.

W kwietniu ubiegłego roku rozpocząłeś współpracę z nowym trenerem, Ronniem Shieldsem i wygląda na to, że szybko mu zaufałeś.

Ronnie Shields bardzo mi odpowiada. Zaraża pewnością siebie i radością. Kiedy jesteś z nim na treningu czy w szatni przed walką, to masz pewność, że wszystko jest poukładane. To duża sztuka, żeby tak dotrzeć do zawodnika.

Czyli jest dla Ciebie dużym wsparciem.

Bardzo dużym. W boksie wszystko jest fajnie, dopóki nie wejdzie się do ringu. Każdy, kto nie stoczył choć jednej walki, nie zdaje sobie sprawy, ile tysięcy myśli przechodzi ci przez głowę przed pojedynkiem. Taka chwila zwątpienia przyszła mi np. do głowy przed walką z Bryantem Jenningsem. Pomyślałem, co będzie, jak się nie uda i to mnie po części zgubiło.





Czym różni się życie w USA od życia w Polsce?

Największą zmianą było dla mnie podejście ludzi do życia. Tutaj każdy jest serdeczny, stara ci się pomagać, zapyta, co u ciebie. W Polsce ludzie są dużo bardziej zamknięci.

Po ostatniej porażce będziesz spędzał w Polsce czas "na smutno"?

Nie, moja pewność siebie nie ucierpiała. Cały czas mam szacunek do rywala, z którym boksuję i wciąż wierzę, że jeszcze będę mistrzem świata.

Czyli będzie kilka imprez z kolegami?

Co roku przypinam sobie na lodówkę postanowienia, które konsekwentnie realizuję. Wśród nich jest m. in. "zero alkoholu", ale mam zasadę, że po zdobyciu mistrzostwa świata oraz po porażkach mogę się trochę napić. Bez przesady oczywiście.


Boksujesz teraz wyłącznie w Stanach Zjednoczonych. Czy jest szansa na Twoją walkę w Polsce?

To nie zależy ode mnie. Oczywiście, chciałbym stoczyć walkę w Polsce, ale moim marzeniem jest powrót do kraju z pasem mistrza świata i stoczenie tutaj pojedynku w obronie tego tytułu. W Polsce już mnie znają, a ja chciałbym, żeby znali mnie na całym świecie.





Po tym jak w ubiegłym roku podpisałeś nowy kontrakt, wiele mówiło się o wielkich kwotach, które inkasujesz za walki. Czy to już jest ten poziom, że nawet dzisiaj mógłbyś po prostu zakończyć karierę i żyć z tego, co zarobiłeś?

Szczerze? Tak. Przez ostatnie osiem miesięcy, kiedy byłem w USA, zarobiłem więcej niż przez całe swoje życie.
Pieniądze są ważne, ale nie są moim celem. Ja chcę zdobyć dla Polski tytuł mistrza świata.


A myślisz o tym, co będziesz robił po zakończeniu kariery?

Chciałbym otworzyć ośrodek bokserski i bazując na swoim doświadczeniu pomagać młodzieży. Ta pomoc nie polegałaby na rozdawaniu pieniędzy, bo to niczego nie rozwiązuje. Mi nic nikt nie dał. Po prostu ktoś pokazał mi możliwość, którą ja też bym chciał pokazać innym, zarazić ich przy okazji dobrą energią. I jedziemy.

Czyli marzy Ci się rola trenera?

Też, ale chciałbym jeździć po Polsce i wyławiać talenty. Na to właśnie teraz zasuwam, to jest mój cel. Jestem osobą wierzącą i czuję, że to jest mój dług wdzięczności wobec Boga, który zesłał na mnie tyle dobrego. Zawsze staram się we wszystkim dostrzec dobre rzeczy. Nie załamię się po tym nokaucie, tylko na swoim przykładzie pokażę, że można wstać, odbudować się i zdobyć tytuł mistrza świata.

Twój przykład pokazuje, że można dojść do czegoś, zaczynając właściwie od zera.

Wiadomo, że mama chciała dla nas jak najlepiej, ale czasami było ciężko. Kiedyś miało się jedną parę spodni i jedną bluzę, ale to m.in. dlatego zasuwałem na treningach, kiedy inni szli na imprezę i upijali się do nieprzytomności. To są lata ciężkiej pracy i wyrzeczeń.


© Anna Kaczmarz/Polska Press Grupa



Zmieniając nieco temat. Od pewnego czasu bez przerwy pokazujesz się w kaszkietach na głowie. To element polskiej mody na ulicach USA?

Nie, po prostu pewnego dnia moja narzeczona robiła zakupy, a ja zauważyłem w sklepie kaszkiety. Przymierzyłem jeden, spojrzałem w lustro i zobaczyłem przystojnego kolesia. Spodobało mi się i teraz mam ich w domu kilkanaście.

W Polsce nie nosiłeś nawet czapek z daszkiem.

Kaszkiety nosiłem jako nastolatek, potem przestałem, ale teraz znowu mi się podobają. To też po części nawiązanie do filmu "Rocky" z Sylvestrem Stallone. Tam też główna postać nosiła kaszkiet.

Od jakiegoś czasu mówisz, że po zakończeniu kariery chcesz kupić dom na Mazurach. Teraz jesteś w Polsce. Zaczynasz się rozglądać za nieruchomościami?

Nieruchomości to dobra inwestycja. Na razie myślę o mieszkaniu w Warszawie, które będziemy wynajmować, a jak wrócimy do kraju, to będzie na nas czekało.

A co z planami osobistymi? Zaręczyłeś się ze swoją partnerką, ale ślubu nie planujecie.

Nie, bo oboje uważamy, że to nie jest potrzebne. Postanowiliśmy z kolei, że będziemy starać się o dziecko. Po walce w Stanach usiedliśmy i zaczęliśmy o tym rozmawiać. Tak naprawdę, to ja już wcześniej o tym myślałem, ale oczywiście musieliśmy razem tego chcieć.

Imię już wybrane?

Jeśli urodzi się syn, to będzie Artur junior. I tak jak ja, będzie musiał być najlepszy w szkole we wszystkim.

A jeśli dziewczynka? Od razu będziecie starać się o kolejne dziecko?

Moja narzeczona jeszcze o tym nie wie, ale tak będzie. Tak naprawdę to marzą mi się czworaczki. Chciałbym mieć czterech synów, żeby wszędzie chodzili razem, wspierali się i trzymali się ze sobą. Jakby gdzieś wchodzili, to wszyscy by wiedzieli, kto przyszedł.

Jakie masz postanowienia na ten rok?

Jeszcze nie zdążyłem sobie ich poprzyklejać na lodówkę. W ubiegłym roku miałem karteczkę z napisem "dojechać Wildera". Nie udało się, ale nie rezygnuję z tego. Być może dostanę kiedyś rewanż. Teraz odpoczywam w Polsce, a o postanowieniach pomyślę po powrocie do USA.

Rozmawiał Piotr Momot, dziennikarz portalu naszemiasto.pl
Zdjęcia: Frank Franklin/AP Photo
  •  Komentarze

Komentarze (0)