Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paraolimpiada Tokio 2020. Janusz Rokicki z Cieszyna na piątych igrzyskach chce zdobyć kolejny medal ROZMOWA

Tomasz Kuczyński
Tomasz Kuczyński
Janusz Rokicki po raz piąty wystąpi na paraolimpiadzie.
Janusz Rokicki po raz piąty wystąpi na paraolimpiadzie. Facebook/Janusz Rokicki
Poruszający się na wózku 47-letni Janusz Rokicki w Tokio zaliczy swoją piątą paraolimpiadę. Wcześniej kulomiot i dyskobol z Cieszyna był na igrzyskach w Atenach, Pekinie, Londynie i Rio de Janeiro. Rokicki jest trzykrotnym wicemistrzem olimpijskim w pchnięciu kulą, tylko w Pekinie był poza podium, na czwartym miejscu. Tym razem też powalczy o medal, choć ciągle zmaga się z kontuzją barku. ROZMOWA.

Czy oglądając w telewizji igrzyska w Tokio myślał pan, że niedługo też tam wystąpi, na tym stadionie?

Tak! Człowiek się jeszcze nakręcał przez to oglądanie. Fajnie było zobaczyć ten stadion, gdzie też będę występował, szkoda tylko, że był taki pusty.

Czy ktoś, kto był tyle razy na igrzyskach za każdym razem przeżywa tak samo, że znów będzie na takiej imprezie?

Oczywiście. Igrzyska mają inne oddziaływanie na startujących. Mistrzostwa świata czy Europy traktuję jako coś normalnego, można swobodniej wystartować. Igrzyska mają w sobie coś magicznego.

Czy nie jest pan trochę zły, że media przypominają sobie o sporcie niepełnosprawnych tylko przy okazji igrzysk, raz na cztery, a teraz po pięciu latach?

Szkoda czasami, że jest tak mało o nas, a przecież dużo się dzieje. W czerwcu były mistrzostwa Europy w Bydgoszczy, gdzie wygrałem. Mirek Madzia z mojego Integracyjnego Klubu Sportowego Cieszyn też był pierwszy (w rzucie dyskiem - red.), ale jakoś nie czytałem za bardzo wiadomości na ten temat (śmiech). Dobrze chociaż, że przed igrzyskami i w czasie nich coś się dzieje w mediach.

Pana mistrzostwo Europy i mistrzostwo Polski, to dobre sygnały przed igrzyskami?

Tak to odbieram. Dobrze, że już w miarę wystartowałem na mistrzostwach Europy, bo jest trudno, nie mam już 20 lat, miałem dużo kontuzji, a wyniki idą do przodu w każdej konkurencji, tak jak u pełnosprawnych sportowców. Przed igrzyskami byłem na zawodach w Sieradzu, gdzie pchnąłem prawie pół metra dalej niż na mistrzostwach Europy, na których miałem 13,90, a w tych ostatnich zawodach 14,38.

Jak wygląda rywalizacja kulomiotów na paraolimpiadzie? Też są kwalifikacje, potem finał?

W sporcie pełnosprawnych trenuje tysiące ludzi. W sporcie niepełnosprawnych nie ma tylu trenujących, żeby było w konkursie 20 zawodników. Jeszcze w tym roku przed sytuację z COVID-19 dużej części nie będzie, bo albo nie mieli możliwości wyjechania na zawody i zrobienia minimów albo mieli tylko pojedyncze wyjazdy, na których nie udało się tego zrobić. Rosjanin Aleksiej Aszapatow, który był drugi w Bydgoszczy w ME nie miał minimum i nie wystąpi w Tokio, szkoda. Nie będzie więc kwalifikacji i dużo zawodników, przynajmniej w mojej kategorii F57.

Gdzie się pan przygotowywał do samego startu na igrzyskach i kiedy pan ma konkurs w Tokio?

Pracuję na „Orliku” w Cieszynie koło Szkoły Podstawowej nr 5 i tutaj też trenuję. Z siłowni korzystam w Ustroniu. Mam tu bardzo dobre warunki, dlatego ostatnie przygotowania do Tokio miałem u siebie. Startuję 3 września w sesji wieczornej, a 5 września mam powrót.

Wspominał pan o sytuacji związanej z pandemią koronawirusa. Na paraolimpiadzie można spodziewać się podobnych obostrzeń jak na igrzyskach.

Z tego co wiem, to na miejscu każdego dnia jest testowanie. Nie ma różnicy, czy ktoś jest szczepiony, czy nie. Konieczne są jakieś aplikacje, wypisywanie dokumentów. Ta cała otoczka jest wręcz straszna, jak przeczytałem dwa razy maila o z tymi wytycznymi, to wyglądało to gorzej niż sam start (śmiech).

Opóźnienie igrzysk o rok jest dla pana dobre? Pytam w kontekście leczenia barku.

Jedyny pozytyw tego całego covida, to było przesunięcie igrzysk. W zeszłym roku byłem świeżo po kontuzji i nie miałbym możliwości przygotowania się na przynajmniej taki poziom, na którym jestem w tym momencie. Bark nadal nie jest zoperowany ze względu na czas. Operacja miała być po Tokio, ale nie było igrzysk w 2020 roku, wszystko się przeciągnęło. Daję radę trenować, ale na jakieś 75 procent. Nie mogę robić treningu siłowego pełny gaz, na przykład wyciskać sztangę na prostej ławce. Wyciskam maksymalnie 100 kilo i ta lewa ręka nie chcę ze mną współpracować. Na suwnicy jest lepiej, dlatego jeździłem do Ustronia, bo tak mają takie urządzenie w siłowni.

Nieźle jak na „niepełnosprawnego” z kontuzją…

Przed samym startem treningi już nie są takie intensywne, ale ile można wypoczywać między treningami? Ja jestem nauczony być ciągle w ruchu, coś robić. Jest działka, prowadzę klub, trenujemy z innymi zawodnikami, pracuję na "Orliku", w STS-ie - jestem cały czas w ruchu. W Tokio przed startem trochę się zregeneruję.

Srebrna oszczepniczka Maria Andrejczyk też walczyła z bólem barku w czasie występu w Tokio.

Znam ten ból. Mój bark ciągle doskwiera. Gdy byłem kiedyś na rezonansie, mój lekarz, który potem to wszystko oglądał, zapytał: Panie Januszu, jak pan tymi rękami w ogóle jeszcze coś robi. I pyta: Ile było tych kontuzji? A ja mówię, że przez 18 lat trochę się uzbierało. Teraz jest dużo lepiej w sporcie osób niepełnosprawnych. Na zgrupowaniach można korzystać z rehabilitacji, przedtem nie było takiej bazy, tylu rehabilitantów. Dlatego nie miałem takiej możliwości, aby do końca wyleczyć ten bark. Było tylko podleczone, prawie dobrze, ale prawie robi wielką różnicę i to się nawarstwiało. Nie można było jednak sobie odpuścić, zrobić pół roku przerwy na pełną rehabilitację, bo jak w każdym sporcie, tak i tutaj jest ciągły bieg do przodu… Mam nadzieję, że jak wrócę z Tokio cały i zdrowy, to trzeba by może zrobić jakiś kapitalny remont (śmiech).

Mówił pan o zmianach w sporcie niepełnosprawnych. Pan przez 8 lat po wypadku, w którym stracił pan nogi, nawet nie wiedział, że można iść do klubu i trenować. Ta świadomość jest już chyba większa?

Powiem tak: teraz jest ciężko nakłonić młodzież do sportu i mówię ogólnie, nie tylko niepełnosprawnych. Z drugiej strony wystąpiłem z propozycją do Starostwa Powiatowego w Cieszynie, abym mógł dostać się do szkół ponadpodstawowych na pokazowe wf-y, na spotkania z uczniami i w ten sposób pozyskać do klubu młode niepełnosprawne osoby. Już było wszystko załatwione tylko przez COVID-19 i zamknięcie szkół to się rozsypało. No i rok stracony pod względem zachęcania młodzieży… I tak jest ciężko. Młodzi niepełnosprawni ludzie widzą, że są kluby i możliwości trenowania, bo każdy może o tym przeczytać w internecie, ale im się nie chce, albo się im wydaje, że się nie nadają. Ja jednak robię zawsze wszystko żeby każdego uszczęśliwić tym sportem (śmiech). Naprawdę niepełnosprawni po wypadkach czasami są załamani, wydaje się im, że całe życie zamknęło. To zamknął się jeden rozdział, a teraz może się otworzyć drugi rozdział, w którym też można się realizować.

W tym roku zmarł Czesław Banot, pana pierwszy trener, jeszcze przed lekką atletyką.

On zajmował się pływackim sportem niepełnosprawnych. Razem z Januszem Widzikiem „torturowali” i trenowali mnie na tym basenie. Wielka szkoda… To był człowiek, któremu naprawdę bardzo dużo zawdzięczam. On zawsze nami się opiekował, walczył o nas. To jest duża jego zasługa w tym, gdzie jestem. Od 1994 roku był moim bardzo dobrym przyjacielem.

Domyślam się, że ma pan mocne wsparcie w rodzinie. Proszę więc przedstawić pana „zaplecze”.

Najstarszy syn Bartosz we wrześniu będzie miał 20 lat, potem jest 13-letni Michał oraz Kubuś, który ma 12 lat. Michałek już startował w śląskich zawodach, był drugi w rzucie dyskiem. Kubuś coś „kombinuje” z kulą (śmiech). Nie nakłaniam ich, tylko zachęcam, aby coś robili dla siebie, dla zdrowia. Jednak patrząc na to jakie wyniki uzyskują teraz miotacze, to człowiek się zastanawia, czy ma to sens za coś takiego kosmicznego brać. Niektórzy ludzie może nie zdają sobie sprawy, co to znaczy, że zawodnik pchnął 22-23 metry. Pewnie z 90 procent ludzi nie miało kuli w rękach, o to jeszcze „siódemki”, bo ja też dużo pcham takimi ciężkimi kulami. Gdy zobaczysz tę odległość… Ja miałem najlepszy wynik „siódemką” 13,27 m na siedząco. Żona Marta jest instruktorem w naszym klubie IKS Cieszyn. Dziękuję jej za cierpliwość związaną z moimi wyjazdami.

Czyli synowie nie pasują do opinii, że młodym się nie chce.

Grają też w piłkę, choć ich również czasami trzeba namawiać, bo niewidzialna ręka internetowa i komórkowa ich dosięga. Zresztą nie tylko młodzi siedzą nad komórkami jak zahipnotyzowani. Wystarczy spojrzeć na ludzi na przystankach autobusowych.

Sportowcy często mówią, że jadą na igrzyska po medal. A pan?

Można powiedzieć, że każdy jedzie po medal. Jak się jedzie na igrzyska mając 18-letni staż, to się nie wybiera po nowe doświadczenia, tylko walczyć o dobre miejsce. Wiadomo, każdy chce ten medal wyszarpać i zdobyć, ale to jest dane tylko trzem. Patrząc na światowe tabele, wynik z Sieradza 14,38, dałby mi trzecie miejsce. Ale to są igrzyska, wszystko może się zdarzyć.

Coś w tym jest, bo Maria Andrejczyk tak się denerwowała, że w czasie konkursu musiała porozmawiać z psychologiem.

A nasz młociarz Paweł Fajdek? Ja byłem przerażony podczas jego konkursu, bo to wyglądało jakby znów miała się powtórzyć sytuacja z poprzednich igrzysk, ale pokazał, że jest jednak kawał gościa, choć nie zdobył złotego medalu. I tak nie było stuprocentowego Pawła Fajdka. Na mistrzostwach świata i Europy jest jak zwierz w tej klatce. A tu brakowało tego pazura… To się wszystko tak dobrze mówi z pozycji po tej stronie ekranu.

Jak jest u pana ze stresem w czasie startu? Rutyna pomaga?

Jak kocham starty, zawsze dużo dalej pcham na zawodach niż na treningach, bo na nich ciężko się pobudzić. Na stres nie ma mocnych, nie da się tam iść jak na grilla (śmiech). Na igrzyskach trzeba z zimną głową do wszystkiego podejść, a to nie jest proste.

Był pan już kiedyś w Japonii?

Nie. Na Facebooku mam znajomą, Polkę, która mieszka wiele lat Japonii. Wszystko miałem poustawiane, chciałem trochę pozwiedzać, będąc w takim fajnym, pięknym kraju.

Przecież was nie wypuszczą z wioski olimpijskiej.

No właśnie. Być tylko w wiosce olimpijskiej i na stadionie, to tak samo mogę jechać do Bydgoszczy, bo nie ma różnicy (śmiech). Cały mój misterny plan legł w gruzach. Nie będzie żadnego zwiedzania. Można spróbować się urwać, ale niepełnosprawny ma gorzej (śmiech). Nie ma co ryzykować, szkoda byłoby tego całego zachodu. Może jeszcze kiedyś będzie normalnie, chociaż wątpię, czy ja będę w Japonii na jakiś kolejnych zawodach.

Traktuje pan te igrzyska jako ostatnie?

Dopóki będę w stanie trenować, dopóki będę robił jakieś sensowne wyniki, to postaram się jeszcze trenować. Ja przez 18-19 lat bawię się w ten sport. Czasami jestem już tak znużony, znudzony, że mówię: „nie chce mi się nic”, a za dwa dni nie wiem, co mam zrobić i idę na trening. Czasami ponarzekam, ale i tak potem idę trenować. Sport naprawdę jest ciężki, ludzie widzą tylko efekt końcowy. Tylko my wiemy, ile to zajmuje czasu, wysiłku, zostawione rodziny w domu. Cztery lata przygotowań, to jest naprawdę dużo wyrzeczeń.

Na szczęście sport niepełnosprawnych nie jest już zamiatany w kąt, chociażby dzięki telewizyjnym transmisjom. Tak będzie też z paraolimpiadą w Tokio.

Jak były mistrzostwa Europy w Bydgoszczy to naprawdę takiej transmisję, jaką przeprowadziła TVP Sport, to jeszcze w mojej historii startów nie widziałem. Tyle kamer, wozów... wszystko było w pełni profesjonalnie. Zobaczymy jak będzie w Tokio.

od 7 lat
Wideo

Gol z 50 metrów w 4 lidze! Ursus vs Piaseczno

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszemiasto.pl Nasze Miasto